czwartek, 29 stycznia 2015

Upadek - Rozdział 3

Słońce zachodziło za białymi szczytami, zostawiając za sobą czerwoną smugę, przechodzącą powoli w ciemniejące niebo. Strome stoki otaczające miasto odbijały światło, co nadawało im niezwykłego, jasnoczerwonego koloru. Nix stopniowo pogrążało się w mroku. Zaczęto zapalać wysokie, żeliwne latarnie stojące przy głównych ulicach. Węższe uliczki, skryte już w głębokim cieniu, chowały swoje tajemnice przed wzrokiem przypadkowych przechodniów. Większość mieszkańców siedziała już spokojnie w domach, grzejąc się przy kominkach i popijając gorącą herbatę, tylko nieliczny przemierzali ulice w jasno określonym kierunku. Każdy zajęty własnymi sprawami, kierował się przed siebie, przyśpieszając podczas mijania wąskich szczelin między budynkami.
Zapadające w otchłań nocy miasto nie było łaskawe dla zbłąkanych dusz. Od kiedy władzę przejął nowy baron, po zmroku zaczęło robić się niebezpiecznie. Dawniej w głównych alejach grasowali jedynie pomniejsi złodzieje, czasami przychodzili żebracy próbujący wyprosić złoto. Niebezpiecznie było dopiero na obrzeżach miasta, gdzie swoje siedziby miały gangi i klany. Początkowo różnica nie była wielka - raz na jakiś czas ginęło troszkę biżuterii czy inne pomniejsze kosztowności, jednak - mimo próśb mieszkańców - nic z tym nie robiono. Strażnicy, niegdyś szanowani, teraz siedzieli w wartowniach lub karczmach, a baron był głuchy na głos ludu. Było coraz gorzej i nikt się nie spodziewał poprawy. Nawet na względnie bezpiecznych ulicach widywano już rabusiów czy zabójców - nie próbowali się kryć, a czasami otwarcie 'rozmawiali' ze strażnikami. Chociaż w dzień było bezpiecznie, po zachodzie słońca nikt nie próbował nawet wychodzić z domu. Jednak nie to było powodem strachu mieszkańców, a raczej - nie tylko to.
W otaczającym miasto lesie działy się coraz dziwniejsze rzeczy. Co noc otaczała go nieprzenikniona dla ludzkiego oka mgła, rozjaśniana jedynie jadowicie zielonymi rozbłyskami, które miały miejsce głęboko w lesie. Rozlegało się upiorne wycie, a pod murami pojawiały się cienie. Czarne, smukłe sylwetki otaczające się niezwykłą mgłą. Rejestrowane jedynie kątem oka, rozmazane, kiedy patrzyło się prosto na nie. Koszmary z granicy widoczności. Czasami przybierały ludzkie kształty. Zbyt chude i wysokie, niekiedy z palcami wykrzywionymi w szpony, wyglądały jak zabójcze karykatury. Pojawiały się upiory, które u ramion miały skrzydła - czarne, skórzane, zakończone kolcami. Każdy cień wyglądał inaczej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, mieszkańcy przez setki lat zdążyli się przyzwyczaić do kreatur nawiedzających las, jednak zwykle na tym poprzestawały. Stawały sobie ot, tak, przy krawędzi puszczy, kierując wzrok w stronę miasta. Ale coś się zmieniło. Teraz zrobiły się odważniejsze. Czasami nawet stukały w bramy, jęcząc żałośnie. Tylko nieliczni wiedzieli, skąd brały się upiory, i nie mieli zamiaru nic z tym zrobić. Również dlatego, że nie było to możliwe. Żaden znany im żywy człowiek nie potrafił powstrzymać przybyszów z Przejścia.

***

Alex szedł jedną z szerszych ulic. Szybko maszerował w stronę skałek, zmierzając na umówione miejsce. Trzymając się wskazówek Andree, miał na sobie lekko zniszczony, podróżny płaszcz, który nie rzucał się w oczy. Do pasa przypiął miecz, ukryty pod tkaniną, ale ułożony na tyle swobodnie, żeby mógł dobyć go w każdej chwili. Pomysł Necome ani trochę mu się nie podobał, ale w ostateczności ciekawość wygrała. Teraz szczerze przeklinał się w duchu. Zostało mu jedynie jak najszybciej załatwić sprawę, nie pakując się w żadne nadprogramowe kłopoty. To, że nie skończy się to za dobrze, doskonale wiedział. Tak się kończy słuchanie nekromantów - myślał z zawiścią.
Starał się nie wybierać ciemniejszych przejść, ale bezpieczniejszą drogę. Nie garbił się ani nie próbował przemykać niezauważony, bowiem to tylko przyciągnęłoby niechciane towarzystwo. Bandyci, widząc uzbrojoną, skrytą pod podróżnym płaszczem postać nie starali się nawet podchodzić. Odwracali głowy, udając, że nie widzą chłopaka, a on nie miał najmniejszego zamiaru ich zaczepiać. Zasady w mieście były jasne - jeśli ktoś miał miecz, to znaczy, że umiał go używać.
Mijał najróżniejsze sylwetki, ale nie przejmował się nikim. Od okrutnych, ogorzałych mężczyzn przypominających piratów, poprzez mniejszych złodziei, aż po żebraków. Mimo złości, jaką obrzucał w myślach Andree, skrycie dziękował mu za radę:
- Kiedy pójdziesz - mówił - Wyglądaj jak najbiedniej. Jak już zobaczą, że nie jesteś bogaty, nie będzie im się chciało nawet palcem kiwnąć.
Alexa zastanawiało jednak jedno jego słowo. Powiedział "kiedy", a nie "jeśli". Wiedział, że chłopak zrobi to, co mu kazał, jeszcze zanim Alex sam się zdecydował. Jednak teraz nie miał ochoty roztrząsać dziwnej pewności znajomego. Każda rasa miała własne, charakterystyczne cechy, ale środek nocy wśród bandytów to chyba nie najlepszy moment, żeby to rozważać.

***

Zatrzymał się tylko raz, idąc na miejsce spotkania. W kącie stała kobieta, trzymająca na rękach śpiące dziecko. Była całkiem ładna, nie licząc poszarpanej, brudnej odzieży, oraz wychudzonej buzi. Chociaż lichy płaszcz z kapturem powinien osłaniać jej twarz, bez problemu można było ją dostrzec. Miała około trzydziestu lat, ale przez strach czający się w oczach wyglądała o wiele starzej. Tuliła do piersi dziecko, może kilkuletnie, owinięte w szary od brudu koc. Na odległość można było poznać, że stara się ukryć przed bandytami. Na razie jej nie widzieli, ale musiała wiedzieć, że to tylko kwestia czasu.
Alex zwolnił, widząc kobietę. Szczerze jej pożałował, ale zacisnął jedynie usta i szedł dalej. I tak nie mogę jej pomóc - myślał, chociaż nie był tego pewny. Doskonale zdawał sobie sprawę z ilości żebraków chodzących po ulicach Nix. Często wymykał się nocami z domu, ale jeszcze nigdy nie poruszył go aż tak widok jakiegokolwiek z nich. Zazwyczaj byli to podpici bywalcy karczmy, czasem stare baby wyłudzające złoto, zatrudniane przez szefów gangów. Jednak tym razem było inaczej. Stojąca w kącie matka jedynie nieśmiało spojrzała w jego stronę, po chwili ukrywając oczy za kurtyną ciemnoblond włosów. Nie chciała pieniędzy, ani nawet nie spojrzała na niego z błaganiem, kiedy ją omijał. Walczył z wyrzutami sumienia, przez chwilę nawet rozważając rozmowę z nią, ale jak miałby jej pomóc? Jeśli da jej pieniądze, zostanie obrabowana i zabita. Sam nie mógł jej zapewnić żadnego schronienia, ani tym bardziej pomóc jej tam dotrzeć. Od kiedy spłonęły przedmieścia, nawet przytułki dla biednych się nie ostały. Walczył z wyrzutami sumienia, kiedy usłyszał za plecami cichy, melodyjny głos:
- Panie... - niepewny ton wyrwał go z rozmyślań. Zatrzymał się w pół kroku, obracając się na pięcie. Kobieta stała ze spuszczoną głową, nieśmiało patrząc w jego stronę.
- Tak? - spytał łagodnie. Nie chciał jej przestraszyć. I tak musiała się już wystarczająco nacierpieć.
- Ja... Chciałabym pokornie prosić, Panie... Bo my nie mamy nic, nie stać nas nawet na bochenek chleba. A mały... - Plątała się, z zawstydzeniem opuszczając głowę. Zaczęła machinalnie kołysać dziecko, które niespokojnie zaczęło wiercić się w jej ramionach. Alex stał chwilę, nie wiedząc co zrobić. Patrzył na kobietę ze smutkiem w oczach.
- Nie mogę ci pomóc, Pani. Jeśli dam ci monety, napadną cię bandyci - Powiedział, ale mimo to podszedł do kobiety. Kątem oka przyglądał się małemu chłopcu, którego trzymała. Mógł mieć równie dobrze dziesięć jak i sześć lat. Okropnie wychudzony na pewno nie ważył za dużo. Wyglądał na chorego. Płytki oddech i sklejone potem bordowe włosy na pewno nie wróżyły nic dobrego. Alex nagle domyślił się, o co chodzi.
- Jak masz na imię, Pani?
- Milena - Kobieta popatrzyła chłopakowi prosto w oczy. Miała bystry wzrok, chociaż przeniknięty strachem i wyczerpaniem - Nie jestem magiem. Ale Cato... - przytuliła synka, kołysząc go dalej - On ma moc - Schyliła się, jakby to był jakiś wstydliwy sekret. Nagle wszystko stało się jasne. Jej syn był piromantą, więc ojciec chciał go wyrzucić z domu. Milena, która kochała synka nad życie, sprzeciwiła się mężowi, który zostawił ich na pastwę losu. Może niezbyt powszechne zjawisko, od kiedy w Veol zapanował względny pokój między rasami, ale zawsze zdarzały się wyjątki. Chociaż Laryssi byli doskonałymi magami, strach przed nekromantami zbierał swoje żniwo setki lat po wojnie. Alex przeklął w duchu człowieka, który wyrzekł się własnej rodziny. Teraz już musiał pomóc biednej kobiecie. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby te niewinne osóbki umarły przez jego obojętność. W głowie miał tylko jedną opcję, która mogłaby pomóc im przez jakiś czas.
- Posłuchaj mnie, Mileno. Jest pewno miejsce, gdzie moglibyście się schronić. Niczego nie obiecuję - dodał, widząc błysk nadziei w oczach kobiety - Na pewno wiesz, gdzie jest miejska piekarnia. Pójdź tam, prosząc o pracę. Nie będzie łatwo, ale jeśli się postarasz, nie zostawią cię bez opieki.
- A jeśli mnie nie przyjmą? - spytała rozsądnie Milena. Alex podziwiał kobietę za siłę, którą wykazywała się w trudnych warunkach.
- Wtedy odszukaj chłopaka z ciemnymi, kręconymi włosami, i daj mu to - włożył w jej dłoń srebrną monetę - Jeśli spyta, skąd to masz, odpowiedz, że przysłał cię Alexander Chartier - Odwrócił się, odchodząc. Gdyby został choć chwilę dłużej, sam zaprowadziłby ją do tej piekarni, ale nie chciał zostawiać Lotos samej. Nie oglądał się za siebie, więc nie widział, jak Milena przyciskała monetę do piersi, a z jej oczu płynęły strumyczki łez. Kobieta płakała ze szczęścia, życząc swojemu wybawicielowi wszystkiego, co najlepsze, i prosząc Równowagę o opiekę nad nim. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, z kim rozmawiała. Ród Chartier'ów wszyscy mieszkańcy wychwalali za dobro, skromność i poświęcenie. Ona zawsze uważała, że to tylko byle brednie powtarzane przez tych, którzy chcieli się im przypodobać. Była niezwykle szczęśliwa że jednak to nie ona miała rację.

***

Lotos cierpliwie stała przy skałkach. Twarz miała zwróconą ku przedmieściom. Czekała od kwadransa na pomocnika, którego obiecał jaj Andree, ale Alexa nadal nie było. Ze smutkiem malującym się na twarzy patrzyła na pozostałości tego, co do niedawna było jej domem. Budynki czarne od sadzy, zniszczone przez żywioł, drogi pełne popiołu, doszczętnie spalone jakiekolwiek stoiska. Nie chciała dociekać, ile zwęglonych, ludzkich ciał znajdowało się pod grubą warstwą pyłu. Na samą myśl robiło się jej niedobrze. Podsycane magią płomienie spaliły kamienne bloki, jakby były z papieru. Mieszkańcy w obdartych łachmanach szukali jakiegokolwiek ocalałego dobytku. Wszyscy byli biednymi ludźmi, którzy nie zawinili nikomu - jeśli ogień miał wypłoszyć bandziorów, nie udało się. Większość widziała co się święci i odeszła. Dziewczyna nie chciała nawet wyobrażać sobie, co stało się z ludźmi, którzy nie zdołali uciec. Bezradnie przyglądała się zniszczeniom, wiedząc w duchu, że to i tak szczyt góry lodowej.
Minęło jeszcze kilka minut, kiedy zakapturzony chłopak podszedł do niej.
- Lotos? - Skinęła głową, odwracając się do towarzysza.
- Zajmie nam to tylko chwilę - Skierowała się ku jednej z węższych ulic, prowadząc Alexa - Masz miecz, więc raczej nikt postronny nas nie zaczepi. Trzeba jedynie unikać strażników, bo jakimś cudownym sposobem karczmy przetrwały nienaruszone - dodała.
Alex w ciszy szedł za nią. Chociaż słyszał złość w głosie dziewczyny, czuł, że jest raczej spowodowana frustracją aniżeli nienawiścią. Nie przejął się zbytnio tym odkryciem, mając świadomość, że właśnie straciła wszystko. Zajmował się powierzonym mu zadaniem, ale szło mu łatwiej niż mógł się spodziewać. Na ulicy, którą szli, stali tylko biedacy próbujący wyszukać coś wśród gruzów. Nikt nie zwracał na nich uwagi, wszyscy usuwali się z drogi. Wyglądało na to, że bandyci wynieśli się stąd dawno temu, więc zrównał się z Lotos.
- Po co tu przyszłaś? - Zapytał, przyglądając się dziewczynie. Nie wyglądała na zadowoloną.
- Chcę zobaczyć, co zostało z mojego dawnego domu - mruknęła niechętnie - Być może coś przetrwało - dodała z nadzieją.
Z bólem w sercu przyglądała się pogorzelisku. Dopiero po kilku chwilach zdała sobie sprawę, że nieświadomie porównuje dzielnicę z tym, co zapamiętała przed pożarem. A pamiętała wiele. Nie ostało się nic - od kamiennych domków po siedziby klanów. Jedynie te piekielne gospody, które starała się omijać szerokim łukiem. Kiedyś lubiła tam chodzić, ale teraz... To były najgorsze miejsca, w których mogła się znaleźć. Nie dość, że zajęte przez strażników, to przywoływały wspomnienia z poprzedniego życia. Tak, teraz czeka ją nowe życie. Musiała wynieść się jak najszybciej z Nix, a najlepiej jeszcze tej nocy.
- Wiesz, co to wysiedlenie? - Alex drgnął, kiedy przerwała ciszę. Jego ręka spoczywała na rękojeści miecza. Przynajmniej miała pewność, że czuwa.
- Słyszałem kiedyś o tym. Strażnicy wyganiają z miasta część ludzi, najczęściej biedotę - Zmarszczył brwi - Ale to było stosowane w okupowanych miastach jeszcze podczas wojny. Po co pytasz?
- Bo powrócił stary wojenny zwyczaj - Popatrzyła na ludzi, którzy unikali jej wzroku - To ich ostatnia noc w tym mieście... i moja też - dodała po chwili wahania.Spodziewała się pytań, ale towarzysz nie miał zamiaru żadnych zadawać.
- Dlatego masz nadzieję, że w twoim domu zostało coś, co możesz stamtąd zabrać - Dziewczynę zdziwiła jego domyślność. Nie spodziewała się tego po rycerskim czeladniku, chociaż już od jakiegoś czasu go znała. Skręciła w jeden z ciasnych zaułków.
- To tutaj - Rzuciła krótko.
Stali w miejscu równie zniszczonym, jak wszystkie inne. Lotos miała łzy w oczach, kiedy patrzyła na swój dawny dom. Stary magazyn był niegdyś kryjówką wszystkich sierot, które tułały się po całym mieście, a teraz nie został nawet kamień na kamieniu. Stała tak chwilę, próbując nie dopuścić do siebie faktu, który całkowicie by ją złamał. Czarny popiół, oświetlany wąskimi stróżkami światła wpadającymi przez szczeliny budynków, był nienaruszony. Wyglądał jak śnieg sprowadzony z piekieł - czarny, gęsty i gładki. Nie widziała tam żadnych śladów, co mogło oznaczać tylko jedno. Gdyby ktokolwiek przetrwał, przyszedłby właśnie tu, choćby po to, żeby zostawić wiadomość dla innych ocalałych. Nie dopuszczała do siebie śmierci przyjaciół, ale to nie mogło zmienić przerażającej prawdy.

____________________

Nareszcie udało mi się napisać ten rozdział. Nie miałam weny kończyć go, więc... Został podzielony na dwie części. Nie wyszedł mi najlepiej, ale cóż, nie będę go poprawiać po raz niewiadomo który. Jeśli znajdziecie jakieś błędy, napiszcie w komentarzach. Mam nadzieję, że się podobało. Obiecuję, że w następnym zacznie się już wątek główny. I już niedługo będzie to, na co ja sama czekam ^^ Dziękuję za przeczytanie i zapraszam do komentowania ;)

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Upadek - Rozdział 2

Przepraszam, że tyle z tym postem zwlekałam... Postaram się pisać szybciej, jednak miałam zabiegany tydzień, a rozdział miał wyglądać zupełnie inaczej. Postanowiłam jednak, że napiszę jeszcze jeden post 'wprowadzający' w cały ten świat, zanim zacznę w nim mieszać - od razu chciałam napisać tu rozdział, który będzie [obecnie] następnym. Nie obrażajcie się, że trochę odwlekam tą moją pokrętną historię, bo gwarantuję, że szybko będziecie mieć jej dość ;) A teraz, nie przedłużając, życzę miłej lektury!
_________________________________________________________________


- Aaalex! Wstaaawaj! - Obok łóżka chłopaka stała mała dziewczynka, najwyżej siedmioletnia. Opierała się łokciami o materac, wpatrując się w niego - Mama mówi, ze jak sie leniuchuje to psyjdą chochliki i wyzucą cię z łuzeczka. - Sepleniła, próbując go obudzić. Obrócił się w jej stronę, otwierając jedno oko. Mała była do niego niesamowicie podobna. Te same błękitne oczy, jasne włosy, a nawet dołeczki w policzkach. Jak dwie krople wody - Alex najstarszy, a Silena najmłodsza z czworga rodzeństwa.
Przez jedną krótką chwilę nie wiedział, gdzie jest, ani co tu robi, ale świadomość szybko wróciła. We własnym domu mieszkał tylko 'od święta', kiedy zostawali odesłani z dormitoriów Akademii. Zamknął mocno oczy, udając, że nadal śpi.
- Ne ma cie tak długo i jesce sie lenisz! - Dziewczynka mówiła z nadętą miną i trzymała ręce na biodrach, powtarzając słowa matki. Chyba chciała wyglądać poważnie, ale nie do końca jej się to udawało. Po chwili zrezygnowała z 'dumnej' postawy i potrząsnęła go za ramię, ale nie zareagował. Chyba spodobało jej się naśladowanie rodziców, bo stanęła przesadnie wyprostowana, i zakładając małe rączki mruczała:
- Myslałam, ze w tej akademii czegos cię nauczą...
- We własnym domu spać nie dają - Alex leżał na brzuchu i zakrywał głowę poduszką. Bardzo często bawił się z małą - to był jego sposób na opiekowanie się nią. Sila, widząc, że brat nareszcie przestał ją ignorować, zaklaskała z radością. Zadowolona próbowała ściągnąć z niego koc. Uchylił kawałek materiału, żeby zobaczyć, co robi. Nagle usiadł prosto i rzucił w nią poduszką. Nie za mocno, żeby nie zrobić jej krzywdy. Wywróciła się zaskoczona. Kiedy zorientowała się, co się stało, wstała i zaczęła się śmiać. Wzięła poduszkę i wybiegła z nią z pokoju, zanosząc się śmiechem. Alex też się uśmiechał. Siedział na łóżku po turecku, opierając się plecami o ścianę. Co ta mała jeszcze wymyśli?
Odgarnął jasne, proste włosy opadające mu na czoło i rozejrzał się po swoim pokoju. Nie był zbyt duży, ale spokojnie zmieściła się tam szafa, komoda, na której stała misa z czystą wodą, stolik nocny i łóżko. Ściany były jasnoniebieskie, a meble wykonane z pięknego, kremowego drewna. Całą południową ścianę zajmowało okno z widokiem na miasto i leśny trakt w oddali. Nie mieszkał w komnacie pełnej przepychu, ale nie przypominało to też spartańskich warunków. Jego matka nazywała to praktyczną elegancją, nie próbując już nawet zrozumieć, dlaczego mężczyźni z jej rodziny nie lubią ozdób. Odpowiedź była prosta - nie potrzebowali tego. Jego rodzina była bogata, ale ojciec, jako jeden z najlepszych Larysskich dowódców, nie preferował próżnego luksusu. Alexowi to nie przeszkadzało, zwłaszcza że wiele cech odziedziczył po ojcu. Przynajmniej tak mówili - koniec końców, był jego jedynym synem.
Chłopak wstał i spojrzał za okno. Widząc położenie słońca, ustalił, że jest około dziewiątej. Zaczął się ubierać, a jego myśli mimowolnie pognały ku innej codzienności - w akademii już od trzech godzin on i inni rekruci byliby na nogach. Czuł się dziwnie, kiedy to sobie uświadomił. Akademia była nieodłączną częścią jego życia, nawet jeśli czasami jej nienawidził za mordercze treningi, wczesne wstawanie, testy, a niekiedy niezbyt miłe towarzystwo. Myślał, że kiedy zostanie 'trzeciorocznym', to nareszcie się zmieni. Najstarsi z wszystkich rekrutów, mający niedługo zostać rycerzami... Ale nic się nie zmieniło. Nie zdawał sobie sprawy, był jednym z najlepszych czeladników sir Ronneya. Na pewno miał na to wpływ fakt, że kiedy inni trzymali się matczynej spódnicy, on zaczynał rycerskie rzemiosło jako dziewięciolatek, u jednego z najlepszych szermierzy w całym Veol. W wieku piętnastu lat wstąpił do Szkoły Mieczy w Białej Akademii - i cała zabawa zaczęła się od nowa, z tą różnicą, że nie był sam. Walka wręcz, mieczem jednoręcznym, półtoraręcznym, dwuręcznym, dwoma mieczami, szablą, nożem, sztyletem... Drugiego roku ukradli kucharzowi tasak, żeby udowodnić mistrzowi, że dadzą radę walczyć wszystkim, co jest ostre. Udowodnili, ale kucharz nie był chyba zadowolony. Skończyło się kilkoma wyjątkowo bolesnymi siniakami. Alex doskonale pamiętał, jak on i jego znajomi przez miesiąc nie podeszli do wałka bliżej niż na pięć metrów.
Opłukał twarz zimną, orzeźwiającą wodą. Miał na sobie zwykłą, białą koszulę i brązowe spodnie - ubranie jak co dzień. Dopiero teraz podszedł do zawiniątka, które wczoraj zostawił w rogu pokoju. Odwinął materiał, wyciągając swój miecz. Wysunął go ze skórzanej pochwy, sprawdzając czy jest dobrze naostrzony. Był prosty, bez żadnych ozdób, za to dobrze wykonany. Wielokrotnie utwardzana stal cięła idealnie, a dzięki świetnemu wyważeniu nie zawodził swojego właściciela w walce. Schował broń z powrotem, chcąc ją przypiąć do pasa. Niby nikt oprócz rycerzy nie powinien nosić mieczy w mieście, ale wszyscy rekruci Akademii i tak zawsze mieli je przy sobie.
Skierował się ku drzwiom, kiedy coś przemknęło obok niego. Zobaczył, że Silena oddała mu skradzioną poduszkę, a potem biegła ku niemu z rozłożonymi rękami. Bez problemu uniósł ją do góry, a dziewczynka ze śmiechem zarzuciła mu smukłe rączki na szyję.
- Teskniłam, blaciszu - Szepnęła, przytulając go.
- Ja za tobą też, mała księżniczko - Odparł chłopak. Przytulił ją mocno, ale delikatnie, tak, żeby nie zobaczyła jego twarzy. Silena nie widziała, że po jego policzku spłynęła łza. Alex kochał małą nad życie i bez wahania zrobiłby wszystko, żeby jej pomóc, ale nawet on nie był już w stanie nic zrobić. Zawsze myślał o tym samym, kiedy trzymał siostrzyczkę w ramionach. Zawsze bał się, że przytula ją ostatni raz.

***

W piekarni jak zawsze było gwarno i tłoczno, chociaż na zapleczu nie było to aż tak odczuwalne. Kuchnia żyła jakby własnym życiem. Wszyscy doskonale się znali, i mimo braku jakiejkolwiek hierarchii, wszyscy wiedzieli kto tam rządzi. Najważniejszy był oczywiście właściciel, pan Menor, który często poprawiał swoich pomocników, nawet jeśli to byli 'starzy weterani'. Jednak ostatniego czasu piekarz mniej zajmował się kuchnią, zostawiając ją własnemu losowi. Wtedy właśnie pałeczkę przejmowali czeladnicy. Oczywiście Connor, jako syn mistrza, oraz dwie starsze dziewczyny - Lilianna i Angelina sprawowały prym wśród innych. Władze nie były ustalane przez nikogo, ale też nikt się nie sprzeciwiał. To oni zapewniali porządek... No, na ile to było możliwe w wielkiej, szarej sali w której zwykle pracowała dwudziestoosobowa dzienna zmiana. Cóż z tego, że teraz zamiast dwudziestu, było tam przynajmniej dwukrotnie więcej ludzi? Wszystko pracowało pełną parą. Robienie ciasta, formowanie chleba, bułek, rogalików, pieczenie we wszystkich ośmiu gorących, pojemnych piecach. A tymi piecami ktoś musiał się zająć...
- Ciężko jest we dwóch na osiem, ale przynajmniej dobrze płacą - Andree opierał się o łopatę, kończąc dokładać węgiel do jednego z pieców. Miał trochę ponad dwadzieścia lat, kruczoczarne włosy i niezwykle jasną cerę, jednak najbardziej intrygujące były jego oczy. Czarne, bezdenne.
Alex stał obok, bawiąc się rączką łopaty. Oboje mieli koszule mokre od potu - z powodu nieziemskiego gorąca i ciężkiej pracy. Uznali, że nie ma sensu siadać na ławie obok, skoro i tak za chwilę trzeba będzie to tu dorzucić trochę węgla, to tam przymknąć drzwiczki, gdzie indziej rozdmuchać żar. Oboje byli realistami. Po co się łudzić odpoczynkiem, którego nie będzie?
- Lepsze to, niż użeranie się z strażnikami, nie? - Spytał retorycznie. Andree długo nie komentował, wzniósł tylko oczy ku niebu. Często miał problemy ze strażą miejską, chociaż nie był awanturnikiem. Wynikały one raczej z jego wyglądu niż zachowania. Stereotypy niestety brały górę - po Necome zawsze spodziewano się kłopotów.
- Kojarzą nas po tych przeklętych nekromantach, i to jeszcze Orstarich -  Wśród podziemnych czarowników działało kilka klanów, jednak, siłą rzeczy, zawsze pamiętano o tym najgorszym - A potem problemy mają niewinni. Ci pseudo-strażnicy nie dają człowiekowi żyć kiedy są trzeźwi, o pijanych nie wspomnę. Ale jeśli zrobisz takiemu krzywdę, wywalą się cię z miasta - Andree nie wydawał się zdenerwowany, kiedy o tym mówił, ale prawda była taka, że on chyba nigdy się nie denerwował. Może w tych plotkach jest jednak trochę prawdy? - pomyślał Alex. Podszedł do jednego z pieców i zaczął znowu dorzucać węgiel. Andree zabrał się za drugą stronę pomieszczenia; lepiej pilnować ognia, bo jeśli wygaśnie, to oni oberwą najmocniej. Kiedy skończyli obchód, dalej stali, wpatrując się w hipnotyzujące płomienie. Praca była ciężka i monotonna, ale przecież ktoś musiał ją wykonać. Pracowali w ciszy, tylko czasem wymieniając krótkie uwagi. Dopiero pod koniec zmiany Andree o czymś sobie przypomniał.
- Wieczorem idziesz z Lotos na przedmieścia, będzie czekać przy skałkach. Weź miecz i płaszcz podróżny, żeby się nie wyróżniać - całkowicie zmienił temat. Zaskoczony Alex nie wiedział, co na to powiedzieć.
- O co ci chodzi? - wykrztusił jedynie, ale mężczyzna nie odpowiadał. Uśmiechał się tylko półgębkiem, co niezbyt się Alexowi podobało. Chłopak zaczął zadawać inne, sensowne pytania, ale nie doczekał się już żadnej odpowiedzi. Na początku uznał, że nie przyjdzie, ale coraz szybciej zaczynała ogarniać go ciekawość. Znając życie - i mentalność moich znajomych - pewnie nigdy nie będę wiedział, o co chodziło, jeśli się tego nie dowiem - pomyślał, kierując się w stronę domu.

sobota, 3 stycznia 2015

Upadek - Rozdział 1

Sala, w której właśnie znajdował się Alex, nie różniła się niczym szczególnym od innych sal Białej Akademii - była wysoka, zbudowana z białego kamienia, z katedrą i biurkiem, które górowało nad pulpitami uczniów. Za ciężkim, zrobionym z ciemnego drewna nauczycielskim blatem wisiała czarna tablica, tym razem bez żadnych wzorów i obliczeń pisanych maleńkimi literkami, które i bez tego były dla przeciętnych uczniów niezrozumiałe. Obecnie tablicę pokrywało kilka starannych rysunków. Niedźwiedź, kot, waga, korona, kwiat lilii... Alex całą lekcję wodził wzrokiem po obrazkach. Czasami tylko przerzucał wzrok na małą, starszą kobietę która obecnie prowadziła lekcje etyki. Pani Katno była jedyną nauczycielką, której lekcje były wyjątkowo spokojne, nie zakłócane nawet przez największych kawalarzy, a zawdzięczała to swojej anielskiej cierpliwości do uczniów. Potrafiła świetnie wyłożyć każdy temat. Gdybyśmy mieli teorię magii z nią - myślał Alex - to nawet najgłupsi by zdali. Nie skupiał się zbytnio na temacie lekcji. Był tak prosty, że nie było nikogo, kto nie wiedziałby, jakie znaczenie mają tesse. Kątem świadomości rejestrował ciepły głos nauczycielki.
- Każdy wie co to tesse. To medaliony, które towarzyszą nam przez całe życie, a które otrzymujemy podczas ceremonii kiedy mamy po piętnaście lat. Symbolizują nasze życie. Czasami są proste do zrozumienia - powiodła wskaźnikiem po koronie i kwiecie lilii - Korona najczęściej jest elementem medalionów osób, których życie związane będzie z polityką królestwa. Za to kwiat lilii jest symbolem niektórych magów. Jednak są tesse, których znaczenie jest ciężko rozszyfrować. Mówi się, że są tajemne, dopóki nie zdarzy się w naszym życiu coś, co je wyjaśnia - Kobieta wskazała rysunek niedźwiedzia. Alex zdążył już dokładnie mu się przyjrzeć. Wielki, stojący na dwóch łapach, z rozwartą paszczą, jakby ryczał. Chłopak zaczął uważniej słuchać słów pani Katno.
- Ciężko jest rozszyfrować wiele symboli. Na przykład niedźwiedź. Jego postawa może symbolizować siłę, a ryk dominację. Jednak równie możliwe jest, że to niedźwiedzica, która właśnie straciła młode, i ryczy z tęsknoty... - Nauczycielka odwróciła się do klasy. Jej twarz była poważna - Interpretacji jest wiele. Sami już od dwóch lat macie swoje medaliony, i na pewno nie wszystko jest jeszcze dla was jasne. Tak naprawdę, wszystkie tesse są w większym lub mniejszym stopniu tajemnicze, a ich znaczenie niepewne. Możemy tylko snuć domysły...
Alex znowu przestał słuchać. Jego ławka stała w ostatnim rzędzie, dzięki czemu bez problemu mógł wszystkich obserwować. Teraz przyglądał się chłopakom z sąsiedniej ławki. Jeden z nich był synem doradcy królewskiego i właśnie popisywał się swoim medalionem. Trzymał w dłoni srebrnego pawia z rozpostartym ogonem, który stał na koronie. Dobrobyt, duma, wysoka rangą służba u króla. Razem z przyjacielem z ławki uśmiechali się złośliwie, kiedy błysk srebra przyciągał spojrzenia innych uczniów - zazdrosne chłopców i pełne podziwu dziewczyn. Alex przewrócił oczami. Uważał te popisy za głupie i dziecinne. Sam trzymał swój medalion schowany za koszulą, mimo że był z niego dumny. Wolał, aby jego przeznaczenia nie znał nikt oprócz niego. Inną kwestią było to, że jego złoty, stojący dumnie labrador był tesse tajemnym...
- Ej, Alex, żyjesz? - Connor szturchnął siedzącego obok blondyna - Czyżbyś zakochał się w Victorze? - wskazał brodą na chłopaka z medalionem pawia - Gapisz się na niego od dziesięciu minut...
- Co? Nie! - ocknął się Alex - Po prostu się zamyśliłem... - błękitne oczy chłopaka zdawały się spoglądać w pustkę. Znowu zaczął błądzić myślami wokół swojego medalionu. Co on może znaczyć? Wierność, duma, zdrada, lojalność, cierpienie... Nie znał chyba żadnej osoby, której tesse przedstawiało samo zwierzę, bez innych "pomocniczych" symboli. Raczej nieczęsto zdarzało się, żeby medalion składał się z mniej niż trzech elementów - no, chyba, że był oczywisty, tak jak Victora... Jednak Alexa zdecydowanie nie był. Jeśli już w medalionach pojawiały się psy, zwykle nie wiadomo było, jakiej są rasy. Ważna była tylko ich obecność. A on dostał dokładne określenie. Labrador. Więc może nienawiść do innych ras? Nie wydawało mu się to prawdopodobne. Wiedział, że Veol zamieszkują trzy odmiany ludzi. Sam był Laryssem, a Necome ani zwykłych ludzi nigdy nie widział, ale nie czuł do nich... niczego. Nie wierzył nawet w stereotypy, które były wszędzie dostępne. Spojrzał na przyjaciela. Chociaż byli tej samej rasy, wyglądał inaczej. Miał brązowe, kudłate włosy i czekoladowe oczy. Zawsze zastanawiał się, kim była jego matka, która zmarła, kiedy był mały. Alex uważał, że nie mogła być zwykłą Larysską, bo wtedy jej syn byłby albo blondynem, albo rudy... Ale na pewno nie miałby ciemnych włosów. Zbyt rzadko zdarzało się, żeby wśród górskiego ludu ktoś miał brązowe czy czarne włosy, chyba że chociaż po części był innej rasy. Nie zwracał w ogóle uwagi na Connora, któremu usta się nie zamykały.
- Ej, idziesz potem ze mną do piekarni. Ojciec potrzebuje teraz do roboty wszystkich ludzi, jakich uda mu się znaleźć. Nieźle możesz zarobić - Chłopak uśmiechnął się z rozmarzeniem. Jako syn piekarza nigdy nie dostawał pieniędzy za pomoc przy wypieku. Pan Menor uznawał to za praktykę na przyszłość. Alex przyjrzał się sąsiadowi z niemym podejrzeniem w oczach.
- Do tej pory, kiedy Twój ojciec potrzebował pomocy, omijaliśmy piekarnię szerokim łukiem. Zwłaszcza jeśli można było zarobić - Oparł się wygodnie o krzesło - Ładna jest chociaż? - spytał, chociaż doskonale wiedział o kogo chodzi. Niedawno przy wypieku zaczęła pracować nowa dziewczyna. Nie znał jej imienia, kojarzył ją jedynie z wyglądu. Nie była wyjątkowo piękna, ale miała w sobie coś, dzięki czemu każdy ją lubił. Przyjaciel uśmiechnął się i zaczął pakować papiery do torby. Alex poszedł w jego ślady, i już po chwili wyszli z klasy, poprzedzeni dzwonkiem kończącym dzisiejsze lekcje. Szli długim, wysoko sklepionym korytarzem, którego białe ściany jaśniały od ciepłego światła lejącego się z szerokich okien.
- Znowu będziemy to wałkować? Rude włosy, granatowe oczy, niższa od ciebie - Connor nie mógł się powstrzymać, żeby tego nie dodać. Jego przyjaciel był wysoki i lepiej zbudowany niż większość rówieśników, i chociaż nigdy się tym nie wywyższał, Connor czasami dziwnie się przy nim czuł. Sam sobie wybrałeś za przyjaciela przyszłego szermierza - myślał wtedy. Chociaż Alex z natury był skromny, Connor wiedział, że jest jednym z najlepszych uczniów sir Ronneya. On osobiście już stawiał go pośród najlepszych rycerzy królestwa.
- To widzimy się później w piekarni - Uśmiechnął się, myśląc, że Alex jak zawsze pójdzie na arenę, gdzie zwykle przyszli rycerze mają morderczy trening. Jednak tym razem się pomylił.
- Wszyscy pojechali do stolicy. Mamy wolne. - Chłopak nadal szedł obok niego.
- Nie macie żadnego zastępstwa? - Dopytywał Connor, ale przyjaciel tylko kręcił głową.
- Żadnego. Uczę się tu już od trzech lat, ale jeszcze nigdy tak nie było. Sytuacja musiała być wyjątkowa - nie wydawał się tym zmartwiony - To w czym tym razem trzeba pomóc?
- To co zawsze - wyrabianie ciasta, pieczenie i tak dalej...
Przyjaciele, rozmawiając, wyszli na dziedziniec. Na środku kamiennego placu stała marmurowa fontanna z pomnikiem jeźdźca, a dookoła rósł zadbany ogród pełen krzewów i karłowatych drzew, które rosły bez żadnego ustalonego porządku. Mimo chaotycznego wzoru ogród wydawał się piękny i obiegał szeroki teren dookoła trzech budynków Białej Akademii. Wszystkie były zbudowane z białego kamienia, pełne wysokich okien i kolumn podtrzymujących piętra. Wejścia zdobiły kunsztownie wykonane portale, a dach pokryto błękitną dachówką. Wyjątkiem była kopuła głównego budynku, która mieściła obserwatorium astronomiczne; była oszklona.
Budynki najbogatszych mieszkańców kolorystycznie niewiele różniły się od Akademii. Zawdzięczały wygląd nietypowemu położeniu - miasto znajdowało się wysoko w górach, otoczone grubym murem z jednej strony, a z trzech innych stromymi stokami, wewnątrz których wydrążone były głębokie kopalnie. To stamtąd wydobywano białe kamienie, które były trwalsze od zwykłych głazów. Jedyną możliwością dotarcia do miasta było wejście od południa, przez pilnie strzeżoną bramę. Nix było jedną z niezdobytych Larysskich fortec.
Chłopcy szybkim krokiem przeszli przez dziedziniec, a później dzielnice najzamożniejszych mieszkańców. Kierowali się do piekarni pana Menora. Connora pierwszy raz tak cieszyła perspektywa pomocy ojcu.
- Wiedziałeś, że przedmieścia spłonęły? - Oboje doskonale wiedzieli, ale nikt nie chciał poruszać tego tematu w szkole. Wesoła atmosfera natychmiast znikła - Nikt nie gasił pożaru. Postawiono jedynie strażników przy skałkach, żeby nikt nie mógł wejść ani wyjść - Chłopak mówił cichym, ponurym głosem. Mianem skałek określano plac dookoła miasta, który oddzielał najbiedniejsze przedmieścia od reszty miasta. Nazwę zawdzięczał od niskiego, zniszczonego murku biegnącego środkiem placu.
- Podobno przeżyli tylko ci, którzy obecnie byli głębiej w mieście - Alex czuł ucisk w gardle, kiedy o tym mówił. Wiedział, że cierpi zbyt wielu niewinnych - Teraz nie mają gdzie się podziać, żyjąc na tym spalonym gruzowisku.
- Mój ojciec pozwolił czeladnikom zamieszkać w izbach nad piekarnią, tam gdzie czasami nocowali, kiedy było dużo roboty. Ale nie pomożemy wszystkim - Connor także był przygaszony. Zdawali sobie sprawę, że ogień musiał być celowo podłożony, a do tego kierowany magią, ale nie mieli odwagi powiedzieć tego na głos. Nawet głupi wie, że kamienie nie płoną. Od kiedy w zamku zamieszkał nowy baron, działy się coraz dziwniejsze rzeczy. W milczeniu szli w stronę piekarni. Już z daleka czuli zapach świeżego chleba, który otoczył ich, kiedy przekroczyli tylne drzwi szarego budynku. Od progu powitał ich wesoły gwar i ciepło pieców, a ponury nastrój zastąpił nawał pracy.
- Bierzcie i chodźcie, wszystkie ręce są potrzebne! - Rudowłosa dziewczyna rzuciła im dwa białe fartuchy. Miała na sobie prostą, szarą sukienkę z rękawami podwiniętymi do łokci i włosy splecione w skromny warkocz, do tego cała była ubrudzona mąką.
- Hej, Lotos! Co trzeba zrobić? - na jej widok Connor bez marudzenia ubrał fartuch, ale jego przyjaciel oddał swój dziewczynie. Wzięła go zdziwiona.
- A ty, Alex? - Do tej pory nie wiedział, jak Lotos udaje się zapamiętać wszystkie imiona, jakie usłyszy. Poznałaby nawet klienta, który kupował chleb miesiąc temu - Nie wymigasz się od roboty. Lepiej bierz ten fartuch, zanim pan Menor cię zauważy.
- Lepiej żebym nie brał tego fartucha, chyba że w końcu pieczecie bułki z węglem - uśmiechnął się porozumiewawczo do przyjaciela. Po chwili zobaczył błysk zrozumienia w oczach dziewczyny.
- Zapomniałam, wybacz. Ostatnio mamy tu tyle roboty, że ciężko jest wyrobić normę - zaśmiała się. Nie bała się pracy - Dobrze, koniec tych pogaduszek. Chodź Connor, przyniesiesz mąkę. Alex, pomóż Andree przy piecach - Obróciła się i poprowadziła Connora do magazynu (chociaż chłopak doskonale znał drogę). Alex uśmiechnął się, idąc na drugą stronę piekarni. Chwilę później razem z Andree pilnowali żaru w ośmiu piekarskich piecach.
Nomida zaczarowane-szablony